Czy już czas na akcję: „Październik miesiącem oszczędzania w miastach”?

Ostatni dzień października kończy miesiąc dawniej powszechnie kojarzony z oszczędzaniem. Od dziesięciu lat październik pomału staje się światowym miesiącem miast, a w dniu 31.10 świętować można Dzień Miasta. Założenie jest banalne, albo – jak kto woli – proste: lepsze miasto, to lepsze życie.

W tym roku hasłem, a raczej pytaniem przewodnim „miastowego października” promowanego przez UN HABITAT, jest – jak (s)finansować zrównoważoną urbanizację, dla wszystkich? Nie ma odwrotu, ani trzeciej drogi, otwartą kwestią pozostaje tylko to, skąd wziąć kasę na dalszą urbanizację? W materiałach UN HABITAT czają się pomysły godne barona Münchhausena: adekwatna podatkowa decentralizacja i samo-finansowanie przez miasta. Niby to logiczne, skoro wiadomo, że w skali globalnej ok. 83% wszystkich dochodów (roczne i zsumowane, korporacyjne i osobiste) powstaje w miastach [źródło: baza statystyki międzynarodowej Banku Światowego]. Ale gdzie są te pieniądze?

Publicznie dostępny fragment publikacji, z dorocznego badania GfK : Siła nabywcza Europejczyków (2023)

Jak widać, możemy spokojnie założyć, że w miastach. Ktoś powie, że to przecież tylko dochody osobiste. Korporacyjne inwestycje mają bardzo podobny rozkład przestrzenny, ponieważ po części „podążają” za skumulowanymi dochodami osobistymi a po części reinwestują tam, gdzie korporacja już ma swoje rynki (czyli, znów – w większości – w miastach). Koło globalnego obiegu pieniądza się domyka, w miastach. Zostają jeszcze niemałe przychody miejskich samorządów. W Polsce od dawna trwa utyskiwanie, że w miastach bilans się nie zamyka, a bez zwiększenia udziału w podatkach, nigdy się nie domknie… Równocześnie, można zauważyć, że wydatki /p.c. analizowanych gmin miejskich pow. 20 tyś. mieszkańców w ostatniej dekadzie rosły zdecydowanie szybciej niż dochody ich mieszkańców (rok do roku) [zob.: np. raport Portalu Samorządowego]. Powie ktoś, że tak być powinno, przecież „nadrabiamy i inwestujemy”, a co trzeba „wyrównujemy”, bo musimy maksymalnie „wykorzystać dofinansowanie unijne”.

Zaczynamy już brać na poważnie pomysł, że poza bieżącymi wydatkami miast, każdy inny zakup czy wydatek majątkowy to już „inwestycja”. Nagłaśniane, skrajne przykłady rozrzutności budzą zaciekawienie lub śmiech (przez łzy?) – jak te liczne osobliwości, które zebrano w niedawno udostępnionej „Czarnej księdze wydatków publicznych”. Od dość dawna nikt już na poważnie nie drąży, jaka część z wydatków polskich miast, zakwalifikowanych jako inwestycje, może w przyszłości faktycznie przynieść wymierne i trwałe korzyści (ostatnie tego typu analizy pochodzą z początku poprzedniej dekady).
Może już czas na powrót do przeszłości, w nowej odsłonie, np. w formie akcji: Październik miesiącem oszczędzania w miastach. Tak na wszelki wypadek, na zapas, zanim będzie za późno, żeby nie łapać się brzytwy….