Czy i komu potrzebni są tzw. miejscy architekci? „Pomiędzy organizacjami zawodowymi a urzędnikami brakuje pośrednika. To właśnie architekt miasta – jednoosobowy lub rada – jest najlepszym łącznikiem dla administracji publicznej i projektantów. Nie było płaszczyzny merytorycznego rozsądzenia sporu. To powoduje, że praktycznie o mieście się nie rozmawia.” – mówiła prawie dwie dekady temu arch. Ewa Kuryłowicz, wyraźnie rozgoryczona zarówno rozstrzygnięciem konkursu na projekt Muzeum Historii Polski jak i skutkami konsekwentnego wdrożenia przedwyborczych deklaracji nowej prezydent(ki) Warszawy – p. Hanny Gronkiewicz-Waltz [Platforma Obywatelska], która zaraz po zaprzysiężeniu w 2006 r. – i dokładnie tak, jak wcześniej zapowiadała – zlikwidowała zarówno stanowisko architekta miasta jak i jego biuro, a szerokie i konkretne (twarde, decyzyjne) kompetencje „demiurga stolicy” starannie rozparcelowała.
Uzasadnienie? Architekt miasta jest niepotrzebny – plany zagospodarowania przestrzennego definiują przestrzeń w wystarczający sposób, architekt miejski miał za dużą władzę, a przecież samorząd nie ma żadnych kompetencji do zajmowania się kreowaniem architektury miasta (w myśl prawniczej doktryny, że jest to materia uznaniowa, nie wymieniona na liście zadań własnych samorządu [zob. art. 7 ust.1 ustawy o samorządzie gminnym].
Minęła ledwo dekada, i wydawało się, że wahadło historii powraca do punktu wyjścia. Ta sama, choć już chyba nie taka sama prezydentka Hanna Gronkiewicz – Waltz przywraca funkcję architekta miasta (w roku 2016). „Jesteśmy rozliczani za realne zmiany w przestrzeni. Dlatego musimy wzmocnić współpracę, jasno komunikować swoje działania i współpracować ze społeczeństwem. Zapewnimy wysoką jakość przestrzeni publicznej, będziemy chronili zabytki powojennego modernizmu i wprowadzimy nowe rozwiązania dotyczące wysokościowców w stolicy” mówiła wtedy świeżo nominowana architekt miasta (dotychczasowa dyrektor Biura Architektury i Planowania Przestrzennego). Jakie miała kompetencje i zadania? Głównym zadaniem architekta miasta miało być „koordynacja prac miejskich biur odpowiedzialnych za ład przestrzenny w Warszawie„, a oprócz tego: opracowanie strategii rozwoju, wydawanie decyzji o warunkach zabudowy, dialog społeczny w planowaniu, rewitalizacja, opracowanie miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, współpraca z organizacjami pozarządowymi, działania informacyjne i promocyjne oraz organizację konkursów architektonicznych (obowiązkowych dla kluczowych miejskich obiektów o funkcjach administracyjnych, kulturalnych i edukacyjnych).
Temat roli/funkcji architekta miasta co kilka lat staje się „nowym” pomysłem na uzdrowienie tego, co akurat uwiera aktywnych uczestników „gry o miasto” (przed lub po każdych wyborach samorządowych). Jak pokazuje dyskusja przeprowadzona w czasie ostatniego Westivalu Architektury w Szczecinie, dialog o sensowności powoływania architekta miasta toczy się w oderwaniu od doświadczeń, które samorząd zgromadził od 1989, no i w oderwaniu od miasta – czyli, w oderwaniu od potrzeb i opinii mieszkańców. Do tego, moim zdaniem niczym nie uzasadniona wiara w cudowną moc sprawczą ustaw i megalomańskie przekonanie, że ludzie – użytkownicy miast i architektury, kompletnie nie zwracają uwagi na to, jak wygląda ich otoczenie i jak (nie)funkcjonują miasta (z tym mitem, w dyskusji po debacie panelowej, bardzo rozsądnie polemizowała p. arch. Agata Twardoch, urbanistka miejska Gliwic). Czy wobec tego warto wysłuchać tej długiej, trwającej prawie dwie godziny rozmowy? Oczywiście, chociażby ze względu na zderzenia potencjałów (za sprawą skrajnie różnych motywacji, perspektyw podejścia do tematu dyskusji, kompetencji i doświadczeń każdego z jej pięciorga uczestników).
Zważywszy opisane wcześniej perturbacje ze stanowiskiem architekta miejskiego w Warszawie oraz obserwując przestrzenne przeobrażenia stolicy na przestrzeni ostatnich 25 lat, zaryzykuję następującą opinię: funkcja/stanowisko architekta miasta nie jest czymś niezbędnym. Studium przypadku Warszawy nie dostarcza dowodu, że jest warunkiem „koniecznym i wystarczającym” dla tworzenia „dobrej architektury w dobrym mieście/szczęśliwym mieście”. Ale podyskutować oczywiście można, wręcz trzeba (choćby dla krzewienia wiedzy o mieście i edukacji architektonicznej).
Dialog o architekturze i mieście, rozeznanie wśród współczesnych trendów i koncepcji estetycznych, społecznych czy urbanistycznych przestały być – nie tylko w stolicy, domeną architektów-wizjonerów. Postulowanie restytucji władzy miejskich architektów-demiurgów, silnie politycznie umocowanych np. w stylu szczecinianina Maxa Berga – głównego architekta Wrocławia w latach 1909-1924, moim zdaniem skazane jest na porażkę. Nawiasem mówiąc, gdyby wrocławscy rajcy byli tak zachowawczy jak władze szczecina w roku 2014, gdy zdecydowali poszukiwać architekta miasta wyłącznie wśród szczecinian, to, jako że Berg nie urodził się i wówczas nie mieszkał na stałe we Wrocławiu, nie miałby żadnych szans by się do metropolizacji tego miasta przyczynić.
Epoka operacyjnego czy mechanistycznego podejścia, zarówno do miasta jak i do roli architektury w jego rozwoju – jako instrumentów szeroko rozumianej inżynierii społecznej, skończyła się już na dobre – mniej więcej wtedy, gdy socjologia (w tym Zygmunt Baumann i Piotr Sztompka) dostarczyła wiedzy o relacjach przyczynowo-skutkowych oraz sekwencjach zmian zachodzących w zurbanizowanych strukturach społeczno-przestrzennych (procesy społeczne poprzedzają procesy przestrzenne), a Fukuyama ogłosił koniec historii. Nie ma powrotu do przeszłości, „nie wylewajmy tego dziecka demokracji z kąpielą” [za: p. Małgorzatą Tomczak, uczestniczką dyskusji i red. naczelną czasopisma Architektura i Biznes].
Pakt dla przestrzeni, o którym mowa podczas panelu, można przeczytać TUTAJ, natomiast Raportu dotyczącego „wzmocnienia czynnika społecznego i merytorycznego w kształtowaniu przestrzeni miejskiej”, to – jak na razie – nie udało się nam go w domenie publicznej odszukać. Poszukiwania trwają.