Jak podają poważne źródła naukowe, pierwszy plac dostępny publicznie, zaprojektowany i zbudowany z myślą o zabawie dzieci powstał już dawno temu: w roku 1859, w jednym z publicznych parków Manchesteru.
Zabawa jest elementem (miejskiego) życia, ale nasilające się zjawisko przesuwania w czasie wejścia w dorosłość przybliża moment, w którym miasto stanie się już (tylko) jednym dużym placem do zabawy, rozrywek i gier dla dzieci – małych i dużych.
Gra to odrealniona sytuacja konfliktowa, odległa od rzeczywistego życia. Jej bezproduktywność elegancko nazywa się „sumą zerową”. W grze nie tworzy się niczego nowego, zasoby są stałe, przesuwane czasowo – od przegranej do wygranej, zatem strata i zysk są fikcyjne lub, jak kto woli, umowne. Konsekwencje przyjęcia „gry” jako perspektywy wyjaśniania fenomenu miasta można poznać, sięgając do książki aut. Czesława Bieleckiego: Gra w miasto.
Gra rządzi się regułami, których przestrzeganie jest warunkiem koniecznym uczestnictwa w zabawie. Wykluczenie boli. Ryzyko? Suma zerowa: (podobno) nikt nie zyskuje, ale też nikt nie traci (wszystkiego). I tak się ta karuzela kręci…
Jeden z lepszych praktycznych przykładów „gry w miasto” to mieszkalnictwo. Zabawa w „winien i ma”? Owszem. Dla zainteresowanych konwencją tej zabawy – dwa raporty, do samodzielnej analizy porównawczej. Dobrej zabawy.