Film Francisa Forda Coppoli „Megalopolis” wzbudza emocje skrajne. Recenzje ma niedobre. Dostaje mu się za wszystko, od scenariusza (Coppoli), przez scenografię, grę aktorów do dialogów. Piszą, że to film o niczym: nudny, z byle jakim aktorstwem, a Stary Mistrz zupełnie odleciał…
To film, który jak inne, do których się odwołuje albo które cytuje (np. Metropolis Fritza Langa, Ręce nad miastem Franco Rossiego czy Śniadanie u Tiffaniego Blake’a Edwardsa) z miasta czyni universum.
I za pomocą miasta, paraboli cywilizacji, pokazuje nam to, co tę cywilizację, zdaniem Coppoli, buduje, napędza, (z)niszczy.
Miasto jest bohaterem tego filmu. Miasto – imperium, utopia, dystopia, symbol życia i upadku, wykreowane przez twórców filmu na kulturowej kliszy metropolii Nowego Jorku skupia jak w soczewce, cały ten pokręcony świat…
Film trzeba zobaczyć, choćby po to, żeby napaść oczy urbanologicznym przesłaniem Coppoli.