Moim zdaniem Aldo Rossi trafił w sedno, gdy zauważył, że architektura jest głęboko zakorzeniona w mieście, a jej sens to wyrażanie miejskości (L’architettura della città, 1966:79).
To jednak wciąż dziwne, bo gdy przychodzi do tworzenia miasta większość współczesnych architektów jest bezradna. Miejskość?
No tak, architektura (i, pardon, jeszcze jest ta urbanistyka).
Ludzie przecież wciąż patrzą, i widzą (tylko) aparycję miasta. Zbiór obiektów: autonomicznych przestrzeni ubranych w architekturę i rozmieszczonych wzdłuż ulic. O co zatem chodzi, gdy przeczuwamy, że jest w tym (mieście) coś więcej niż budynki, i myślimy: miejskość. Metafizyka miasta? Dialektyka obrazu?
Jak pisze Juhanni Pallasmma (Oczy skóry , 1996) – hegemonia wzroku nigdy nie była tak silnie obecna w sztuce architektury jak w trakcie ostatnich 30 lat. Tworzenie wyraźnych i łatwych do zapamiętania obrazów stało się nadrzędnym celem pewnego typu architektury, w której zamiast ugruntowanego plastycznie i przestrzennie doświadczenia istotne jest zaadaptowanie psychologicznej strategii reklamowania i ciągłego przekonywania; budynki stały się wizualnymi produktami pozbawionymi egzystencjalnej głębi i szczerości.
Cztery dekady wcześniej, w książce Odczuwanie architektury, jej autor S.E. Rassmussen uchwycił coś, co moim zdaniem, jest niezmiernie istotne dla uchwycenia miejskości, a mianowicie uczucie niepewności i napięcie na styku człowieczego rozumu i ludzkiego afektu: architekturę, malarstwo i rzeźbę od wielu wieków uważano za „sztuki piękne” – czyli sztuki zajmujące się „pięknem” działającym na ludzkie oko w taki sam sposób, w jaki muzyka działa na ludzkie ucho. Rzeczywiście, większość osób wyraża sądy o architekturze na podstawie tego, co widzi; zresztą książki na temat architektury są zwykle pełne zdjęć, ukazujących budynki z zewnątrz. Z punktu widzenia architekta zewnętrzny wygląd budynku jest tylko jednym z kilku istotnych czynników. Architekt studiuje plany, przekroje i elewacje, uważa bowiem, że w dobrze zaprojektowanym obiekcie wszystkie te elementy muszą z sobą harmonizować. Niełatwo jest wyjaśnić, co architekt przez to rozumie – a w każdym razie nie każdy jest w stanie to pojąć, tak samo, jak nie każdy potrafi wyobrazić sobie budynek jedynie na podstawie planów. Pewien znajomy, któremu objaśniałem zamówiony przez niego projekt domu, powiedział z dezaprobatą: „Naprawdę nie lubię przekrojów”. Był on dość delikatnym człowiekiem i odniosłem wrażenie, że sam pomysł przecinania czegoś budzi w nim wstręt. Jego niechęć mogła wynikać również z właściwego pojmowania architektury – jako czegoś niepodzielnego, czego nie da się pokroić na ileś tam części. Architektura nie polega na zwykłym połączeniu planów, przekrojów i elewacji. Jest ona czymś innym i równocześnie czymś potężniejszym. Nie sposób dokładnie wytłumaczyć, czym jest, bo jej granice nie są jasno określone. Sztuki w ogóle nie należy wyjaśniać – należy ją odczuwać. (…).
Idźmy tym tropem dalej, i załóżmy, że również miejskość jest doznaniem. A wobec tego zdefiniować jej nie sposób. Jan Gehl twierdzi, że chodzi o życie w mieście. O to życie, które toczy się między budynkami (gdy architektura temu sprzyja, a przynajmniej nie przeszkadza). Miejskość jest zatem pojęciem intuicyjnym? Oby.
Na pewno mglistym. Efemerycznym?
Obcym i nieracjonalnym, jeśli modernistyczny mit o architekcie – geniuszu lub demiurgu, systemowo przekształcającym strukturę miasta w jedynie słuszny, sobie znany a postępowy sposób, wciąż przyjmować i wcielać w życie. Pomimo tego, że analizy zachodzących przekształceń miast , podejmowane przez tych współczesnych architektów którzy pragną zrozumieć miasto (jak np. Rem Koolhaas czy Jacques Herzog i Pierre de Meuron ze Studio Basel) pokazują, że twórczość – jako produkowanie idei pochodzącej jedynie z wyobraźni architekta – prowadzi do efektów, które rozumie jedynie ich twórca.
Kultura miasta jest więc czymś więcej, i daleko bardziej – niż estetyką, rezultatem oglądu i kontemplacji obrazu powstałego wskutek kreacji architekta. Odczuciem bliskości?
To, moim zdaniem, intymna relacja z miastem, za sprawą jego piękna i siły, albo pomimo jego słabości i brzydoty. Ale za każdym razem dzięki otwartej postawie ku miastu, i sympatii do siebie, obecnej w nim z wyboru, na co dzień. Wśród innych, nam podobnych.