KOSZMAR PARTYCYPACJI

Partycypacja społeczna zyskała opinię warunku koniecznego procesu decyzyjnego i stała się równie modna, jak bieganie. Biegać podobno każdy może.
A nawet powinien. Tylko trzeba się przemóc.
Ale czy to ma sens?
Profesjonalizacja zarządzania z jednej strony, z drugiej zaś postulat uczestnictwa każdego, w każdej dyskusji, na każdy temat – aby już po podjęciu decyzji i wprowadzeniu jej w życie można było z czystym sumieniem stwierdzić: przecież przeprowadzono konsultacje społeczne, zatem pretensje możecie mieć do siebie. Konsultacje to jedno, a podejmowanie decyzji to zupełnie co innego. Fasada konsultacji przysłania rozstrzygnięcia, które rzadko albo wcale nie uwzględniają wyrażonych opinii. Zła wola? Niekoniecznie. Budowanie lub przekształcanie miasta nie polega na konstrukcji konsensusu. Różnorodność  interesów użytkowników miasta sprowadzana do tzw. „wspólnego mianownika” rodzi nijakość, niechęć i stagnację. Konflikt wpisany jest w miasto, jako siła sprawcza jego rozwoju. Szokujące? Możliwe. Konfrontacja? Jak najbardziej. Partycypacja bez współodpowiedzialności nie ma sensu,  urbanistyka nie polega na demokracji.
Książka Markusa Miessena „Koszmar partycypacji” (wyd. Fundacji Bęc Zmiana 2013) nie wzbudziła dyskusji. Możliwe, że wskutek nienachalnej promocji mediów, skupionych na „pastelozie” i radosnych doniesieniach o tym,  jak wspaniale rozwija się moda na partycypacyjne budżety. A może dlatego, że autor wprost pisze: demokracji czasami musimy unikać za wszelką cenę.

Dodaj komentarz