Coraz częściej spotkać się można z opinią, że jedynie bezpośrednie uczestnictwo mieszkańców -partycypacja społeczna- może zapewnić wpływanie mieszkańców na decyzje dotyczące rozwoju miasta. Podejmowanie każdej decyzji ma być co najmniej konsultowane, a forma tych konsultacji ma być dostosowana do możliwości pozyskania opinii jak najszerszego grona tych, których decyzja dotyczy.
Równolegle, lepiej lub gorzej, postępuje profesjonalizacja zarządzania rozwojem miast, a konstytucyjnie ukształtowany ustrój miast-gmin wyposażył je w samorząd, demokratycznie wybieraną reprezentację wspólnoty – mieszkańców miasta. Rada Miasta reprezentuje mieszkańców, radni obdarzeni mandatem wyborców, podejmują decyzje w sprawach miasta. Ustalają budżet, mają narzędzia by kontrolować jego realizację, kierując się interesem swoich wyborców. Mieszkańcy, w wyborach bezpośrednich, wybierają również władzę wykonawczą miasta -burmistrza albo prezydenta.
Wybierają, a właściwie mogą wybierać, ale większość z tego prawa nie korzysta. Frekwencja w wyborach samorządowych jest niska, w ostatnich wyniosła ok.35%, w poprzednich niespełna 40% wszystkich uprawnionych do głosowania. Do wyjątków należą miasta, w których głosuje więcej niż połowa mieszkańców (np. Sopot, 57%). Dla porównania frekwencja w ostatnich wyborach do sejmu wyniosła 48,9%, a w wyborach na Prezydenta RP 54,9%. Trudno nie zauważyć, że poziom uczestnictwa w wyborach jest odwrotnością nominalnego wpływu wybieranej reprezentacji na warunki życia w mieście.
Na tym tle, zastanawia przyjazny obraz w mediach, pełne popracia opinie na społecznościowych forach i rosnąca popularność tzw. budżetów partycypacyjnych, zwanych też obywatelskimi. Wydzielona, niewielka część budżetu miasta przeznaczona zostaje na sfinansowanie pomysłów, które są zgłaszane i oceniane w sposób przypominający plebiscyt. Pula do podziału: od 1,5 do 3 mln zł w mniejszych miastach, do 10-20 mln w dużych (nigdy więcej niż 1% wydatków).
Co z resztą budżetu miasta? I czyj ten budżet teraz jest? Czyżby nie był już obywatelskim? Nie wart przez to zainteresowania mieszkańców? Miasta zaczynają konkurować w tej zabawie „w budżet”. Może przypadkiem, ulegając dyktaturze PiaR’u, w walce o obecność w mediach. Ale przekaz jest niepokojący – samorządność oparta na demokratycznie wybranej reprezentacji to jedno, a partycypacja społeczna to zupełnie co innego. Cena zabawy „w budżet”?
Dla budżetu nie duża (np w Gdańsku: 207 595,77zł). Dla miejskich wspólnot obywatelskich znacząca, odwraca uwagę od kryzysu: finansów i demokracji miast.