Co to znaczy: dobre miasto?
Mówiąc o możliwych drogach rozwoju miasta, czy myślimy o (nie)zadowoleniu z tego, jakie miasto jest, o (nie)zaspokojeniu uświadomionych potrzeb czy też utożsamiamy rozwój z postępem- funkcją nienasycenia, dążącą do nieskończoności, bez szansy zaspokojenia?
Dla współczesnego wyznawcy postępu nasycenie jest czymś niepożądanym, a stymulacja wywołana odczuciem niedoboru służy za rozrywkę
(np. [nie]spodzianki, [nie]pewność wyniku meczu czy [nie]bezpieczeństwo ekstremalnego sportu).
Miasto ekonomiczne, zrównoważone – przy tym byłoby pewnie niebrzydkie – czy to dla nas zbyt nudne? Gnuśne „tu i teraz”? Wobec tego droga ludzi wolnych nigdy się nie kończy [Donald Tusk, 2005].
Potęga postępu, terror wzrostu – wciąż podsycane wrażenie niedoboru sprzyja bezrefleksyjności – przestrzeń decyzji próbują wypełnić procedury „wspierania rozwoju miast” i komunalne komunały o wzroście jakości życia, zwiększaniu konkurencyjności i generowaniu warunków większego wzrostu gospodarczego…. Samo w sobie, wszystko to słuszne, jedynie beznadziejnie puste.
Oby nie było tak, jak opisał Stanisław Jerzy Lec,
w jednym ze swych nieznośnie trafnych aforyzmów – wiemy, że idziemy złą drogą ale tę niedogodność umiejętnie sobie kompensujemy. Przyspieszeniem.